wtorek, 15 lipca 2014

Dawno nie pisałam nic, bo lepiej nie pisać nic, niż pisać coś na siłę. Skończyłam studia a praca pewnie będzie dopiero od września, więc czas spędzam na graniu w gry, gotowaniu, przeglądaniu pinteresta i szyciu... Bardzo lubię wszelkie zajęcia typu rysowanie, robienie kolczyków a teraz również maskotek z filcu. Na pierwszy ogień poszły moje dwa kociaki, a potem maskotka na życzenie męża. Jego postać z Legendy Pięciu Kręgów ;) Oto moje dzieła:




piątek, 27 czerwca 2014

Pszenno-żytni chleb drożdżowy.

Dwa dni temu byłam trochę rozkojarzona i kiedy poszłam do sklepu po ziemniaki i chleb, wróciłam z samymi ziemniakami. Nic by się nie stało bo mąż po drodze z pracy mógłby taki chleb kupić, jednak pomyślałam, że może spróbuję upiec go sama. Wyszukałam stosowny przepis w internecie i ( jak to ja) nieco go zmieniłam wedle uznania. 




Pszenno-żytni chleb drożdżowy.
2.5 dag drożdży ( 1/4 kostki)
1 szklanka ciepłej wody
szczypta cukru
0,37 kg mąki pszennej
0,20 kg mąki żytniej
2 łyżki oleju
2 łyżeczki soli
olej do natłuszczenia blachy
ewentualnie mak lub inne nasiona do posypania
jajko


Drożdże należy wymieszać z wodą i cukrem i odstawić w ciepłe miejsce na 30min do wyrośnięcia. Jeśli jest tego dnia zimno można wystawić choć na promyk słońca na parapecie lub postawić blisko gazówki czy innego źródła ciepła.
Po 30min czekania należy stopniowo wkomponować w masę resztę składników. Proponuję dodać pierw olej, a potem dopiero suche składniki. Mieszamy dokładnie i formujemy „kiełbaskę” która wkładamy do wysmarowanej tłuszczem foremki (użyłam zwykłej formy keksówki) lub można uformować tradycyjny bochenek.
Wierzch naszego chleba można udekorować ulubionymi nasionami, ja niestety na pieczenie zdecydowałam się w ostatniej chwili, więc nie posiadałam maku ani nic co by się nadawało. Nie miałam też w domu chleba więc nie posmarowałam jego wierzchu. Następnym razem na pewno posmaruje roztrzepanym jajkiem ( by chleb się pięknie błyszczał) jak i posypię makiem dla smaku.
Taki chlebek wkładamy do nagrzanego do 200stopni piekarnika i pieczemy 10 min. Po 10min należy pochlapać trochę piekarnik wodą, czy to spryskać spryskiwaczem jak w oryginalnym przepisie. Przestawiamy termostat na 190 stopni i pieczemy przez 30 min.
Chlebem smakuje jak taki tradycyjny ze sklepu, pięknie wyrasta. Oryginalny przepis miał tylko łyżeczkę soli, ale chleb wyszedł trochę bez smaku stąd u mnie 2 łyżeczki. Jeśli jednak ktoś jada dużo słodkiego na chlebie, to może upiec go z mniejszą ilością soli.

Oryginalny przepis. 

środa, 18 czerwca 2014

Mini serniczki

Dawno nie pisałam gdyż przygotowuję się do egzaminu licencjackiego, ale dziś znalazłam trochę czasu by upiec coś nowego. Bardzo lubię gotować i piec ( dla kogoś), zwłaszcza gdy ktoś inny to docenia.


Mini serniczki


Składniki:
„Ciasto”:

  • 85g jakichkolwiek herbatników
  • 2 łyżki rozpuszczonego masła (30g)

Masa serowa:

  • Kostka twarogu (250g)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1-2 łyżeczek mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżki soku z limonki
  • 2 jajka
  • skórka z całej limonki


Lukier limonkowy:

  • Reszta soku z limonki.
  • Cukier puder



Przygotowanie:

Mini serniczki pieczemy w foremkach do babeczek. Ja mam sylikonowe więc nie wyściełałam i nie smarowałam ich niczym. Wyszło ich 12 sztuk.



Herbatniki kruszymy ( zrobiłam to młotkiem do mięsa umieszczając ciastka w woreczku, ale jak ktoś chce ręcznie, czy też „maszynowo” to proszę bardzo) i nawilżamy je masłem. Mieszamy aż masa zacznie się nieco lepić ( nadal pewnie będzie krucha i sypka). Takie ciasto układamy na dnie foremek do pieczenia i dogniatamy palcem by choć trochę się zbiło.



Warto już rozgrzewać piekarnik do 180°C.



Nasz ser można podgrzać w mikrofalówce przez 15 sekund by stał się bardziej miękki, ale taki o temperaturze pokojowej też na pewno starczy.

Ser wrzucamy do miski i ubijamy na puszystą masę. W teorii brzmi fajnie, ale mi akurat powstał po prostu bardzo płynny ser ;) więc wszystko pewnie zależy od rodzaju sera. Nie przejęłam się tym faktem i kontynuowałam wsypując po kolei wszystkie składniki. Masę następnie rozlałam do foremek ( nie było jej tak dużo, następnym razem może zrobię trochę wyższe, ale nie wiem jak to się nam upiecze).

Serniczki wkładamy do piekarnika na około 20-25min zależy jak będą rosły. Gdy będą o kolorze standardowego sernika można oczywiście wyłączyć już piekarnik, lecz radziłabym chwilkę zostawić je przy uchylonych drzwiczkach. Wtedy nie powinny opaść. Po 10ciu minutach wyjęłam je na stół. Po 30min gdy trochę ostygły bardzo łatwo wyskoczyły z foremek. Wymieszałam lukier i polukrowałam serniczki (mój mąż uwielbia sernik, ale je tylko ten z lukrem). Oczywiście można przyozdobić takie serniczki dżemem, bitą śmietaną, czekoladą itd..

Takie babeczki powinniśmy wstawić na minimum 2h do lodówki i gotowe! 


 



To był pierwszy raz jak je piekłam, i mąż jest zachwycony. Dzięki użyciu soku i skórki z limonki babeczki są lekko kwaskowate i bardzo aromatyczne. Limonkowy lukier jest bardzo kwaśny i dobrze współgra ze słodkimi serniczkami, ale używam go też do babeczek.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Wege-ciąża

Można, czy nie można? Oto jest pytanie!
Oczywiście, że można! Ja wiem, że babcia mówi że powinnaś jeść mięso i ryby co by dziecko było zdrowe bo inaczej to na 100% będzie chore! Mnie też mama co jakiś czas pyta (głupio) czy jak będę w ciąży to zacznę znów jeść mięso? Ale wiecie co? Jest tyle kultur i religii które nie jedzą mięsa z różnych powodów, a jakoś przetrwały... co znaczy, że rodzą się tam dzieci ;) Pobożni buddyści mięsa nie konsumują, a aż 40% Hindusów jest wegetarianami. W Indiach chyba jest całkiem dobrze z przyrostem naturalnym, prawda?
Co ja zresztą będę o tym pisała. Jest wiele forów na których można poczytać o wegetariańskich, czy tez wegańskich ciążach. Są nawet w Polsce dorośli ludzie którzy nie jedli w życiu mięsa. Mieli to szczęście urodzić się w wegetariańskich rodzinach i tak zostali też wychowani.. od małego.
Oczywiście nikogo nie nakłaniam do zostania wegetarianinem, zwłaszcza w czasie ciąży. Czemu nie? Jakoś wydaje mi się, że drastyczne zmiany diety podczas ciąży nie służą ani kobiecie, ani dziecku. Wiadomo, że nie należy palić, czy też pić, albo pochłaniać ogromne ilości śmiecio-jedzenia. , ale taka zmiana diety to chyba już za wiele. Na to w ciąży moim zdaniem jest tyćke za późno. Nie wyobrażam sobie podczas ciąży zacząć spożywać mięsa.. ciekawe co na to mój żołądek po ośmiu latach wegetarianizmu? Pewnie bym wylądowała w szpitalu z ostrym bólem brzucha. Kobieta która zostałaby wegetarianką w czasie ciąży mogłaby mieć problemy z ułożeniem odpowiedniej dla niej diety.
Więc o czym trzeba pamiętać będąc przyszłą wege-mamą?
Białko i nieoczyszczone węglowodany.
A gdzie to znajdziemy?
W pełnych ziarnach zbóż, kaszach, płatkach zbożowych, roślinach strączkowych ( kocham fasole! ;) ) warzywach sezonowych, nadziemnych i liściowych oraz oczywiście owocach, orzechach i nasionach.
Zamiast objadać się chipsami, można sobie poskubać trochę orzechów czy też pestek słonecznika, na pewno wyjdzie nam to na dobre. Cukierki zamieniamy na słodkie owoce, a zamiast porcji ziemniaków można czasem zjeść sobie kaszę.
Jeśli ktoś planuje taką zmianę, niech lepiej to zrobi zanim zajdzie w ciążę, albo spyta jakiegoś lekarza. Choć lekarze jak już pisałam w jednym z poprzednich postów są zazwyczaj przeciwni takim „udziwnieniom”.
Ja wiem jedno, czuję się teraz naprawdę dobrze. Słucham swego organizmu jeśli chodzi o to, czego mu trzeba. Mam ochotę na ogórka kiszonego, to go jem. Chcę zjeść makaron z sosem pomidorowym.. to sobie to przygotowuje. Na pewno jak już będę w ciąży, to trochę bardziej przyjrzę się mojej diecie, bo nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś poszło nie tak, ale ufam, że mój organizm sam się upomni o to, czego mu będzie trzeba. Robi tak już osiem lat i nigdy wyniki krwi nie wyszły mi choć trochę źle.

Pozdrawiam wszystkie wege-mamy!
I te „mięsożerne” też :D

czwartek, 5 czerwca 2014

Czas starań.

Czas starań o dziecko zawsze inaczej sobie wyobrażałam. Tyle się naczytałam o „wpadkach”, że byłam przekonana, że gdy się zdecyduje ktoś na dziecko, to je po prostu robi i już. Oczywiście znałam całą teorię jako że maturę zdawałam z biologii, jednak w mojej głowie był ten obraz o posiadaniu dziecka od razu, gdy się człowiek na to zdecyduje... To, że sama zaczęłam dziecko planować i rozpoczęłam starania o nie zupełnie moje przekonania zweryfikowało.
Póki co, nie staram się bezskutecznie o dziecko pół roku, czy też rok (jak niektóre pary). To tylko 2 miesiące, jednak gdy po pierwszym miesiącu przyszła miesiączka byłam mocno zawiedziona i rozczarowana. Było mi smutno, jednak czytałam, szukałam i znalazłam informację, że i tak warto zrobić test ciążowy bo to się zdarza itp., itd... Tonący brzytwy się chwyta. Oczywiście wyszła jedna kreska. Od razu do głowy przyszły mi najgorsze myśli... co jeśli nie mogę mieć dzieci? 
Starałam się myśleć pozytywnie no i mój mąż też mnie pocieszał, jednak to mi nie dawało spokoju. Jakiś czas później wyliczyłam, że po prostu ominęliśmy z mężem te najpłodniejsze dni.. tyle starczyło by oczekiwania na dziecko wydłużyły się o cały miesiąc. Nici z planowanego terminu porodu... a tak chciałam, żeby dziecko urodziło się na początku roku. Czemu? Ano temu, że uważam, że posyłanie dziecka od lat 6ciu do szkoły jest głupim pomysłem, więc chciałam zagwarantować dziecku maksymalny czas w domu. [Właśnie kończę studia pedagogiczne więc uważam, że mogę o tym się tu wypowiedzieć, jednak oczywiście nie każdy musi się ze mną zgadzać] Rodząc dziecko w grudniu musiałoby o cały rok szybciej iść do szkoły. No ale cóż, najwyraźniej tego nie da się zaplanować. A tymczasem pozostaje mi czekać aż będę mogła zrobić kolejny test... coś czuję, że znów będzie tylko jedna kreska :(

czwartek, 29 maja 2014

Szkodliwe kosmetyki

Jak pisałam w poprzednim poście, w ciąży dbamy za dwie osoby. Oprócz farb do włosów jest jeszcze masa innych kosmetyków, które stosujemy na skórę. Są różne teorie ale jedna z nich mówi, że to co stosujemy na skórę trafia również do naszego dziecka. Wolę przyjąć pesymistyczną wersję, niż potem martwić się, że coś dziecku stało się z mojej winy. Więc czego nie powinnyśmy stosować w ciąży?

Przeciwutleniacze
Przeciwutleniacze BHA i BHT mogą pojawiać się nawet w kosmetykach dla mam, jednak nie są dopuszczane w tych dla dzieci. Warto więc może sprawdzić czy zakupione kremy ich nie posiadają. Mogą one działać rakotwórczo a nawet uszkodzić nerki.

Kosmetyki przeciwtrądzikowe
Wiele z nas nawet jako dorosłe kobiety zmaga się z problemem trądziku, ja również jestem niestety wśród nich. A właśnie w kosmetykach dla cery trądzikowej znajduje się kwas salicylowy, triclosan ( popatrzcie też na swoje pilingi) oraz tetracykliny.

Perfumy
Każdy chce pięknie pachnieć, ale nie kosztem dziecka. Prawda? Unikajmy więc ftalanów. [DEP, BBP, DEHP, DMP]. Znaleźć je również można w żelach do mycia, piankach i lakierach do włosów i w lakierach do paznokci.


Witaminy
Pierwsza rzecz która mnie zdziwiła podczas czytania pewnej książki dla ciężarnych była właśnie szkodliwość witaminy A. Niestety nie wiem na czym polega ta szkodliwość, ale witamina ta uszkadza ponoć płód. Jej pochodnymi są retinoidy i retinol (kremy przeciwzmarszczkowe i przeciwtrądzikowe)

Fluor
Zdrowy dla zębów i występujący w płynach do płukania jamy ustnej, toksyczny dla naszego dziecka. Starajmy się unikać wysokich stężeń.

Filtry przeciwsłoneczne
Gdzieś, kiedyś czytałam, że również one nie są zbyt zdrowe dla przyszłych mam. Wnikają ponoć nawet do mleka matki!

Olejki eteryczne
Ponoć lepiej ich unikać bo wiele z nich jest szkodliwych dla ciężarnych. Mogą nawet prowadzić do poronienia! Unikajmy więc zapachowych kominów oraz kadzidełek, przynajmniej na czas ciąży. Takie olejki stosowane są również przez masażystów i nie każdy z nich jest świadomy tego, że nie nadają się (niektóre z nich) dla kobiet ciężarnych.
Oto lista tych, które nie są szkodliwe dla ciężarnych (ale z nimi także nie przesadzajcie!):
olejek imbirowy, z drzewa herbacianego, bergamotowy, ylang-ylang, nerola ( z drzewa sandałowego), lawendowy, pomarańczowy, cytrynowy, mandarynkowy i grejpfrutowy.
Olejki których nie stosujemy: krwawnik pospolity, anyż, estragon, kminek zwyczajny, drzewo cedrowe, kamfora, hyzop, mięta polej i mięta zielona, pietruszka i nasiona pietruszki, rozmaryn, gałka muszkatołowa, rumian szlachetny, rumianek pospolity, mirra, jałowiec, lubczyk, mięta pieprzowa, bazylia, majeranek, szałwia muszkatołowa, zwykła i lekarska, liść laurowy, wetiwera, sosna, tymianek, jaśmin, wrzos arktyczny i dzięgiel. [Na podstawie książki Kaz Cooke „Ciężarówka przez 9 miesięcy” - świetna książka, serdecznie polecam]


Parabeny
O tym że są „złe” chyba nikt mówić już nie musi. Zawierają je przeróżne kosmetyki tj. antyperspiranty. Nie powinno się ich stosować w ciąży ani podczas karmienia.


Co więc nie szkodzi? Sama tego jeszcze nie wiem. Jestem na etapie przeglądania własnej kosmetyczki. Mimo, że raczej stosuję mało kosmetyków to coś czuję w kościach, że będzie tych kosmetyków jeszcze mniej.


Źródła: canpolbabiespro-test

Farbowanie włosów w ciąży.

Podczas ciąży odpowiedzialne jesteśmy nie tylko za swój organizm, ale również za organizm naszego dziecka. Warto więc przyjrzeć się temu, co nakładamy na własną skórę.

Gdy tylko plany na temat dziecka zaczęły przybierać wyraźniejszych kształtów pierwsze o czym pomyślałam, to zaprzestanie farbowania włosów. Na moje szczęście było to już rok (albo dwa lata?) temu. Miałam wtedy na głowie piękny rudy kolor który nijak się nie miał do naturalnego, mysiego blondu. Odrosty były widoczne już po miesiącu i wyglądały jak siwe. Trzeba było jakoś temu zaradzić. Zakupiłam w internecie dwa zestawy do dekoloryzacji. Zastosowałam według instrukcji i skończyłam z pięknym „kurczakiem” na głowie. Użyłam szamponetki w średnim blondzie i wyszedł mi średni rudy.
Żeby skrócić tę opowieść może przejdę do sedna. Udałam się do fryzjerki która zrobiła mi pasemka w kolorze blond, aby przejście między włosami naturalnymi, a tymi farbowanymi było bardziej naturalne (jeśli ktoś jest zebrą to może i tak ;) ). W każdym razie, po drugiej wizycie ( z odstępem chyba 2-3 miesięcy) miałam na głowie znośny kolor. Odrost był ciemniejszy niż pasemka, a pod spodem nadal rudawe odcienie. Poszłam do sklepu i po długich przymiarkach zastosowałam na całą długość farbę w kolorze jak najbardziej zbliżonym do naturalnego. Powiem, że nawet dobrze była dobrana. Nieco się wypłukała z naturalnych włosów i jakoś to już sobie tak jest. Odrost mam już prawie do linii żuchwy i trzeba się mocno przyjrzeć, żeby zobaczyć różnicę. Końce włosów mam jaśniejsze ale wyglądają, jak gdyby były rozjaśnione słońcem z poprzedniego lata. Ah.. włosy są falująco-kręcone więc to przejście jest na prawdę mało widoczne. Jeśli ktoś ma proste włosy może mieć większy problem.

Oczywiście nie mówię, że każda kobieta musi robić tak jak ja. Jestem świadoma, że często dziecko pojawia się z przypadku i nie ma szans wtedy na tak dalekosiężne przygotowania do ciąży. Ja po prostu lubię wszystko planować.

Moja koleżanka natomiast mając naturalne włosy dopiero w ciąży zaczęła je farbować... ponoć w siódmym miesiącu już można. Szczerze to nie wiem jak to jest do końca, ale wolę dmuchać na zimne ;)

środa, 28 maja 2014

Cześć!

Podczas ciąży odpowiedzialne jesteśmy nie tylko za swój organizm, ale również za organizm naszego dziecka. Warto więc przyjrzeć się temu, co nakładamy na własną skórę.

Gdy tylko plany na temat dziecka zaczęły przybierać wyraźniejszych kształtów pierwsze o czym pomyślałam, to zaprzestanie farbowania włosów. Na moje szczęście było to już rok (albo dwa lata?) temu. Miałam wtedy na głowie piękny rudy kolor który nijak się nie miał do naturalnego, mysiego blondu. Odrosty były widoczne już po miesiącu i wyglądały jak siwe. Trzeba było jakoś temu zaradzić. Zakupiłam w internecie dwa zestawy do dekoloryzacji. Zastosowałam według instrukcji i skończyłam z pięknym „kurczakiem” na głowie. Użyłam szamponetki w średnim blondzie i wyszedł mi średni rudy.
Żeby skrócić tę opowieść może przejdę do sedna. Udałam się do fryzjerki która zrobiła mi pasemka w kolorze blond, aby przejście między włosami naturalnymi, a tymi farbowanymi było bardziej naturalne (jeśli ktoś jest zebrą to może i tak ;) ). W każdym razie, po drugiej wizycie ( z odstępem chyba 2-3 miesięcy) miałam na głowie znośny kolor. Odrost był ciemniejszy niż pasemka, a pod spodem nadal rudawe odcienie. Poszłam do sklepu i po długich przymiarkach zastosowałam na całą długość farbę w kolorze jak najbardziej zbliżonym do naturalnego. Powiem, że nawet dobrze była dobrana. Nieco się wypłukała z naturalnych włosów i jakoś to już sobie tak jest. Odrost mam już prawie do linii żuchwy i trzeba się mocno przyjrzeć, żeby zobaczyć różnicę. Końce włosów mam jaśniejsze ale wyglądają, jak gdyby były rozjaśnione słońcem z poprzedniego lata. Ah.. włosy są falująco-kręcone więc to przejście jest na prawdę mało widoczne. Jeśli ktoś ma proste włosy może mieć większy problem.

Oczywiście nie mówię, że każda kobieta musi robić tak jak ja. Jestem świadoma, że często dziecko pojawia się z przypadku i nie ma szans wtedy na tak dalekosiężne przygotowania do ciąży. Ja po prostu lubię wszystko planować.

Moja koleżanka natomiast mając naturalne włosy dopiero w ciąży zaczęła je farbować... ponoć w siódmym miesiącu już można. Szczerze to nie wiem jak to jest do końca, ale wolę dmuchać na zimne ;)